Wspomnienia nauczycieli i absolwentów
Nauczyciele i uczniowie. Połączyła nas „Dziesiątka”. Choć stanęliśmy po przeciwnych stronach szkolnego biurka, wspólnie tworzyliśmy historię SP nr 10 w Siedlcach. Co pamiętamy ze wspólnie spędzonego czasu? Przede wszystkim ludzi - pomocnych, życzliwych, oddanych, podających przyjazną dłoń w kłopotach. Pamiętamy momenty zwrotne, angażujące emocjonalnie: pierwsze dni w nowej szkole, pożar, który poruszył nas i przeraził, zmiany kadry kierowniczej, przemiany w oświacie, sukcesy i porażki (zawsze wspólne), bo to one wpływały na nasz status: nauczycielski i uczniowski.
Historia „Dziesiątki” to historia naszego życia” – mówią nauczyciele. Dla uczniów jest „trampoliną”, z której radośnie odbili się, by wykorzystać zdobytą tu wiedzę do kształtowania własnej przyszłości.
„Szkoły powinny odznaczać się postawą wspomagającą i czynić
wszystko, aby dziecko mogło przezwyciężyć trudności i zaspokoić
swoją potrzebę poczucia mocy.”
(C. Freinet)
Jubileusz 20-lecia istnienia SP nr 10 niewątpliwie skłania do refleksji i postawienia wielu pytań: w jakim stopniu udało się mi zrealizować plany i zamierzenia? Komu i na ile służyłam pomocą? Czy odnalazłam właściwą drogę postępowania, by pokrzywdzone dzieci poczuły się w szkole dobrze?... Nasza Jubilatka jest moją trzecią placówką. Pracuję tu od 1986 roku jako nauczyciel kształcenia zintegrowanego. I tak oto prawie całe moje życie spędziłam w szkole. Najpierw jako uczennica (1967-1979), potem – aż do dziś - jako nauczyciel.
Przez wiele, wiele lat mej pracy sądziłam, że wszyscy, którzy się wiążą ze szkołą, kochają ją i dobrze się w niej czują. Aż pewnego dnia studentka, na widok mojej rozradowanej - podczas rozmowy z dziećmi - twarzy, zapytała mnie, z czego się cieszę, bo ona nie widzi powodów do radości, tylko same zmartwienia i dodała, że w szkole czuje się źle i samotnie. Pamiętam, że rozmawiałyśmy wtedy długo i serdecznie. Opowiadałam o moich kłopotach i poszukiwaniach, o tym, że znajduję wiele pomocy w lekturze specjalistycznej i … obserwuję cierpliwie dzieci.
Sądzę, że moja studentka zrozumiała, że drogi do dziecka można się nauczyć. Ze zniechęconej wtedy dziewczyny wyrósł dojrzały, wspaniały, poszukujący nauczyciel.
Jubileusz 20-lecia przywołał w mojej pamięci osoby, z którymi pracowałam i klasy, które uczyłam. Moim idolem i przewodnikiem była p. J. Strzalińska (obecnie emerytowany nauczyciel). Zapamiętałam wiele twarzy, imion i nazwisk. Z pamięci wyskakiwały najpierw postacie wychowanków, z którymi miałam najwięcej kłopotów. Byłam tym faktem najpierw zdumiona, a potem wzruszona. Zrozumiałam, jak bardzo byli mi oni drodzy i bliscy. Im przecież poświęciłam najwięcej czasu, serca, mych umiejętności i wiadomości. Ich promocjami cieszyłam się najbardziej. Powroty z wagarów witałam z nową nadzieją, zaprzestanie palenia papierosów traktowałam jak własne zwycięstwo. Pierwsze przepraszam, dziękuję, dzień dobry w ustach moich trudnych wychowanków wywoływał u mnie uśmiech na twarzy. Odnalezienie właściwej drogi do ich serc było początkiem naszej wspólnej drogi, często mozolnej (pełnej upadków), a często humorystycznej.
W toku mojej pracy dydaktyczno-wychowawczej zastępowałam koleżankę, która uczyła języka rosyjskiego. Jeden z uczniów nagminnie nie przynosił zeszytu, nie uczył się. Kupiłam mu zeszyt i zachęcałam do nauki. Uczeń wysłuchał mnie i głośno odrzekł: „Nie będę uczył się ruskiego, bo nie będę po rusku z krowami gadał.” (Obecnie jest rolnikiem i prowadzi wspólnie z rodzicami gospodarstwo rolne.)
Na lekcji geografii w klasie VI dowiedziałam się, że poziome i pionowe linie na mapie to: „…południki i PÓŁNOCNIKI…”. (Autor cytatu studiuje na IV roku SGH w Warszawie)
Na lekcji środowiska społeczno-przyrodniczego w klasie III uczeń miał wymienić codzienne prace rolnika i napisał: „Rolnik wstaje rano i koniu myje zęby.” (Obecnie jest to uczeń II klasy LO w Siedlcach.)
Pewnego dnia na letnim pikniku we wsi Zdany zaginęło mi jedno dziecko. Bardzo zdenerwowana rozpoczęłam wielkie poszukiwanie. W pewnej chwili podszedł do mnie jakiś człowiek i oznajmił, że zaginionego chłopca przywiązał do drzewa, ponieważ kradł czereśnie. Szybciutko uwolniłam chłopca, a on rozgoryczony zapytał: „Dlaczego ten chłop nie pozwolił mi ich rwać, przecież były czerwone?”
Starałam się ustrzec wiele dzieci od niepowodzeń, zawsze słuchałam tego, co mówią i pragnęłam, by choć trochę polubiły szkołę. Dążyłam z całej mocy, by w klasach, które wychowywałam, panowało poczucie bezpieczeństwa, klimat wzajemnej przyjaźni. Nie zawsze się to udawało. Nieustannie poszerzałam wiedzę. Starałam się unikać w mej pracy rutyny i stale szukałam nowych sposobów, by najskuteczniej trafić do dziecka. Swoich poszukiwań i zmagań nie prowadziłam w pojedynkę. Najważniejszymi moimi sprzymierzeńcami byli rodzice. Szukałam także wsparcia wśród członków rady pedagogicznej. Bardzo cieszyłam się, kiedy moja uczennica (Ola Stępień) została laureatką Ligi Mistrzów w 2004 roku. Moja ciężka, mozolna praca zaowocowała.
Od kilku lat jako nauczyciel-nowator współpracuję z Akademią Podlaską w Siedlcach. Prowadzę zajęcia dla studentów Wydziału Humanistycznego. Ciągle im podkreślam, że podstawowym prawem każdego nauczyciela jest wolność, a obowiązkiem prawdomówność i życzliwość oraz rzetelna praca.
W 1986r. trafiłam do SP nr 10 w Siedlcach. Pracowałam w niej aż do przejścia na emeryturę w 2004 roku, po 33 latach pracy. W „dziesiątce” rozpoczynałam z uczniami kl. Ie rocznik 1979.
Wielu z moich wychowanków skończyło już studia, podjęło pracę, zmieniło stan cywilny, ma dzieci. Kiedy ich spotykamspotykam, miło wspominają spędzone razem chwile. Oni dzisiaj inaczej patrzą na życie, ja zaś cieszę się, że osiągają sukcesy.
Do dnia dzisiejszego w swoich zbiorach przechowuję kroniki klasowe, listy uczniów kl.I, laurki, rysunki, drobne upominki, artykuły prasowe, widokówki, listy pisane z błędami, zaproszenia, fotografie … Mam też pamiątki, które przechowuję w mojej pamięci.
Moi uczniowie to „żywe srebra”, ale byli inteligentni, zdolni, chętni do zabaw, rozrywek. Dzięki temu przeżyliśmy wiele wspólnych przygód.
Jedną z nich jest udział jest udział w konkursie poetyckim organizowanym w 1987 roku przez ZW ZSMP w Siedlcach „O kwiat paproci”. Moi młodzi poeci otrzymali zbiorowe wyróżnienie i nagrodę 5000 złotych, wypłaconą w bonach PKO.
W 1997 r. przedstawiciele klas III uczestniczyli w zawodach sportowych organizowanych przez MOSiR Siedlce. Pokonaliśmy wszystkie szkoły siedleckie, zajmując w finale I miejsce. To był ogromny sukces naszych małych sportowców!
W 1996 roku zrodził się pomysł, aby po raz pierwszy uczniowie wyjechali na zielona szkołę. Tego zadania podjęłam się z p. J. Wiszniewską. Z pomocą rodziców oraz sponsorem, firmą „Tranzpol”, nasze marzenia się sfinalizowały. Przebywaliśmy 10 dni w Szklarskiej Porębie, w tym jeden dzień w Libercu w Czechach. Dzieci miały ogromną frajdę. Niezapomnianym przeżyciem dla nich były podchody nocne z latarkami w lesie u podnóża Szrenicy. Wyjazdy powtarzaliśmy z następnymi rocznikami. Zawsze była to Szklarska Poręba i ośrodek „Świteź”
Z łezką w oku wspominam uczennicę, która przez trzy lata zawsze chodziła w spodniach. Na zakończenie roku szkolnego w III klasie włożyła spódniczkę. Wchodząc do klasy, podeszła do mnie i powiedziała: „Zrobiłam to dla pani!” Bardzo się wzruszyłam.
Pamiętam ucznia rozrabiakę, który prosił mamę, żeby poszła z nim do fotografa, bo on chce dać zdjęcie do kroniki klasowej, gdyż jest najbardziej niesfornym uczniem.
Wielu uczniów podarowało mi swoje zdjęcia, pisało listy, przysyłało widokówki z różnych stron świata, byłam zapraszana na ich występy artystyczne. Cieszę się, że już na zawsze zostanę ICH PANIĄ.
Do nowej szkoły odnosiłam się krytycznie. Rady Pedagogiczne wydawały mi się mało wnikliwe, ogólne. Liczby, a nie nazwiska i sprawy. Mało dyskusji. Nadmierny Nawet pewność siebie nauczycieli skłonna byłam oceniać jako zarozumialstwo, a nie kompetencje. Muszę jednak szybko wyjaśnić, że ten „krzywy ogląd” był wynikiem mojej NIEZNAJOMOŚCI praw rządzących w dużej, miejskiej szkole.
Najpierw przekonali mnie do siebie ludzie. Może to wydać się śmieszne, ale początkiem życzliwych kontaktów było jedno z pierwszych spotkań nauczania początkowego, gdzie poza omawianiem spraw pedagogicznych toczyły się również koleżeńskie rozmowy o wszystkim. Można było jeszcze w szkole wypić herbatkę doprawianą rumem, która to pomagała ocieplić atmosferę. Wtedy dostrzegłam, że ci zbyt pewni siebie - jak ich osądzałam – ludzie, też mają wiele różnych wątpliwości, własnych „strachów”. Owszem, znają swoją wartość, ale są życzliwi, ciepli, sympatyczni, gotowi wesprzeć, gdy zajdzie potrzeba.
Zrozumiałam też rzekomą powierzchowność posiedzeń Rady Pedagogicznej. Szczegóły działań wychowawczych znajdowały się w pisemnych sprawozdaniach dołączanych do protokołu. Nie sposób było omawiać głośno każdej klasy, bo trwalibyśmy na posiedzeniu w nieskończoność. Omawiano więc sprawy problemowe.
Jak wspominam szkołę? Tak naprawdę, to ja jeszcze trwam w tej szkole. Może za sprawą córki, która też tu pracuje. Może więź zawdzięczam swoim sympatycznym młodszym koleżankom, które dają się naciągać na szkolne tematy.
W każdym bądź razie wystarczy, że przekroczę próg szkoły, a czuję się jakbym stąd nigdy nie odeszła. Mogłabym brać dziennik pod pachę i uczyć.
Cieszę się nowymi kwiatami. Poprawiam przekrzywione obrazki. Uśmiecham się, a czasami karcąco reaguję na zachowanie dzieci. To jest znany świat, MÓJ ŚWIAT.
Absolwenci
Karol Mazurek
Jednym z najmilszych wspomnień z nauki w SP nr 10 pozostanie dla mnie pierwszy dzień szkoły. Pełen strachu i napięcia oczekiwałem na wywołanie mojego nazwiska. Niepewnym krokiem podążyłem do swojej „kolejki”. Wtedy to moja wychowawczyni, p.A. Bielecka , poprosiła mnie, abym wylosował literkę dla klasy. Cały czas mam przed oczami tę scenę, gdy moja starsza koleżanka trzymała mikrofon, a ja przedstawiłem się i powiedziałem, że wylosowałem literkę „c”.
Bardzo miło wspominam też zajęcia szkolne podczas ferii zimowych, kiedy to powstawały klasowe przedstawienia pod kierownictwem p. M. Włodarczyk. Razem z kolegami i koleżankami mogliśmy tworzyć proste spektakle, które wystawialiśmy na uroczystości z okazji Dnia Kobiet.
Elżbieta Zegardło
Z pierwszego dnia szkoły pamiętam do tej pory listki z kolorowego papieru, z literką klasy, które wszyscy dostaliśmy. Pierwsza klasa – nowe przyjaźnie, teraz już mogę powiedzieć, że niektóre - takie naprawdę. Wychowawczyni, z którą zawsze można było porozmawiać – p. A. Bielecka. Pierwsze kolonie. I nie wiadomo, kiedy IV klasa. Nowe przedmioty, więcej nauki, – ale o ile ciekawiej!
Najlepiej chyba pamiętam zakończenie szkoły – na samo wspomnienie łezka się w oku kręci. Szkoda mi było zostawiać MOJĄ SZKOŁĘ…
Anna Podziemska
Szkoła Podstawowa nr 10 – miejsce zabaw i nauki, pierwszych przyjaźni, sukcesów i porażek. Ktoś mógłby powiedzieć – ot zwykły budynek jak inne, jednak dla mnie to dużo więcej. To ludzie, to poświęcony im czas, zaangażowanie, to skarbnica wspomnień z lat szkolnych.
Uczęszczałam do tej szkoły 8 lat, to tu nauczyłam się samodzielności, odpowiedzialności, doświadczałam radości i smutków.
Pierwszy dzień w szkole, nowe miejsce, nowi ludzie i niepewność, co mnie czeka. Przejście z wczesnego dzieciństwa do kolejnego etapu życia. Poznanie nowych koleżanek i kolegów, no i oczywiście pani wychowawczyni _ A. Bieleckiej, o ślicznym, miłym uśmiechu i spokojnym głosie. Kolejne dni były pełne wrażeń związanych ze zwiedzaniem szkoły, przyzwyczajaniem się do świetlicy i odkryciem biblioteki. Potem pasowanie na ucznia wielkim ołówkiem przez panią dyrektor J. Stasiak – wzruszenie i duma. Kolejne wspomnienia dotyczą głównie lekcji matematyki, świetlicy i zabaw na korytarzu podczas przerw, kiedy lubiłam biegać jak błyskawica, mimo że było to surowo zabronione. Na świetlicy najfajniejsze były wszystkie zajęcia plastyczne i zbieranie różnych uśmiechów, słoneczek i kwiatuszków za dobre zachowanie, za sprzątanie sali i za prace plastyczne. Najwspanialszym przedmiotem natomiast była matematyka – taka prosta i zrozumiała. Wszystko wynikało z czegoś – fajnie było uczyć się czegoś nowego, logicznego. Najbardziej lubiłam geometrię, ale za to procentów nie znoszę do dzisiaj. Potem był koniec klasy III – piękny czerwcowy dzień, a w moim sercu smutek, żal, poczucie straty spowodowane świadomością rozstania z ukochaną wychowawczynią i niektórymi kolegami.
A po wakacjach klasa IV. I znowu strach, niepewność, a także nadzieja i mnóstwo pytań : jaka będzie nowa wychowawczyni, nowa klasa, nowi nauczyciele? Pierwszego dnia zasiadłam w większej ławce, poczułam się taka duża i taka mądra. Za biurkiem stała uśmiechnięta pani z burza loków okalających twarz, o energicznych ruchach – była to pani Bożena Szczygielska. Nowa wychowawczyni okazała się przesympatyczną osobą, a do tego nauczycielką matematyki – wtedy już nic nie było mi straszne. Zaczęła się prawdziwa nauka. Zabawy na przerwach pomału zmieniały się w rozmowy pod klasą, w tłumaczenie komuś lekcji z różnych przedmiotów, w powtórki przed klasówką, czy po prostu czytanie książek. Czas zaczął bardzo szybko płynąć i nadeszła VIII klasa, a wraz z nią okres wytężonej pracy, samodyscypliny wkuwania do egzaminów wstępnych do liceum, sto dni do końca roku i pierwszy bal - odświętne stroje, podniosły nastrój, a potem szampańska zabawa do północy.
I znowu u progu upalnego lata nadszedł moment rozstania. Nie umiałam i nie chciałam powstrzymywać łez podczas pożegnalnego przemówienia. Czułam, że skończyło się w moim życiu coś wyjątkowego, że w murach, które opuszczam, na zawsze pozostanie cząstka mojego serca i myśli. Jednakże żal mieszał się z radością, że oto wyposażona w solidną wiedzę, bagaż cennych doświadczeń i ciepłych wspomnień mogę wyruszyć dalej – poszerzać swoje horyzonty i zdobywać świat.
Minęły kolejne lata. Jestem już dorosła, studiuję, ale często powracam myślami do dni spędzonych w mojej pierwszej szkole. Z ciepłem i wdzięcznością wspominam pracujących tam pedagogów. To dzięki nim mam wiarę w siebie i odwagę, by iść naprzód – stawać się lepszą i mądrzejszą, bo oni byli i pozostaną dla mnie autorytetem.
Anna Włodarczyk (autorka hymnu szkoły)
Mam 22 lata. W 1990 r. rozpoczęłam naukę w Szkole Podstawowej nr 10 w Siedlcach. Dobrze pamiętam dzień, w którym po raz pierwszy przekroczyłam próg tej szkoły. Wydawała mi się wówczas ogromnym labiryntem. Trafiłam do klasy Ib. Moją wychowawczynią okazała się bardzo sympatyczna pani – Grażyna Bańkowska. Pierwszego dnia oprowadziła nas po całym budynku i od razu poczułam się bezpieczniej.
Dzień, w którym odbyło się pasowanie na ucznia, utkwił mi w pamięci szczególnie. Pani dyrektor J. Stasiak podchodziła do każdego pierwszoklasisty i dotykała wszystkich wielkim ołówkiem. A my – uczniowie bardzo przeżywaliśmy ten moment. Od tej pory poczuliśmy się prawdziwymi uczniami.
Osiem lat nauki upłynęło bardzo szybko. W klasach IV – VIII moją wychowawczynią była p. Maria Borkowska, nauczycielka fizyki i chemii. Najprzyjemniejsze chwile przeżywaliśmy na wycieczkach klasowych, na które jeździliśmy z nią każdego roku.
W maju 1997 r. odbyła się szczególna uroczystość – nadanie szkole imienia i sztandaru. Wtedy to po raz pierwszy w wykonaniu chóru zabrzmiał hymn szkolny. Ja napisałam jego słowa, a melodię skomponowała p. Izabella Janik. Byłam wówczas w siódmej klasie.
W ósmej klasie wielu uczniów brało udział w konkursach przedmiotowych. Ja spróbowałam swych sił w Konkursie Języka Rosyjskiego. Udało mi się dostać aż do etapu wojewódzkiego, w którym zajęłam IX miejsce. Moja nauczycielka p. Elżbieta Żukowska nie kryła swego zadowolenia.
W ostatnim roku nauki nauczyciele „wyciskali” z nas, ile się dało. Przygotowywaliśmy się do egzaminów do szkoły średniej. Po ukończeniu podstawówki oraz pomyślnym zdaniu egzaminów z języka polskiego i matematyki rozpoczęłam naukę w I LO im. Bolesława Prusa. Cztery lata minęły nie wiadomo kiedy. A potem – matura, egzaminy na studia i… obecnie jestem studentką III roku Akademii Muzycznej w Warszawie Filii w Białymstoku, gdzie kontynuuję m. in. naukę gry na fortepianie. Oprócz muzyki pasjonuję się też fotografią.
Często wracam myślami do szkoły przy ul. Mazurskiej 10. To właśnie do niej uczęszczałam przez osiem lat. To ona była moją pierwszą szkołą. To tutaj poznałam wspaniałych ludzi.
Ada Boruc (nauczyciel j. angielskiego)
Kiedy uczęszczałam do podstawówki, a było to dobre parę lat temu, nauka w niej trwała osiem lat. Do szkoły przychodziło wystraszone dziecko, a opuszczał ją młody, dość już ukształtowany człowiek. Nigdy bym wtedy nie przypuszczała, że po latach znajdę się po drugiej stronie szkolnego biurka. Dzisiaj, gdy obserwuję moich uczniów, niejednokrotnie przypominam sobie okres, gdy to ja byłam uczennicą szkoły podstawowej i zawsze ogarnia mnie sentyment za tymi czasami, kiedy życie było o wiele prostsze, wypełnione małymi przyjemnościami dnia codziennego, drobnymi sukcesami, ale też problemami, szkolnymi niepowodzeniami, które dla nas częstokroć urastały do rangi życiowych tragedii. Na szczęście rozwiązywały się same i szybko odchodziły w zapomnienie. Wspominam nauczycieli, bo to oni tworzyli to miejsce, jego klimat, oni stanowią treść mych wspomnień. Oni zainspirowali nas w wyborze zainteresowań, wyznaczali kierunki, którymi później podążaliśmy. Wybitni pedagodzy, osobowości, im bardziej oryginalni i charakterystyczni, tym bardziej niezapomniani…Pan od historii, emanujący spokojem i stoicyzmem, jakby czerpał je wprost od starożytnych filozofów, posiadający mądrą maksymę, chyba na każdą z możliwych okazji; pani od geografii – żywiołowa i ekspresyjna, własnym ciałem niemalże rysująca przed nami góry i doliny; panowie od wf. - uwielbiani nie tylko przez żeńską część społeczności uczniowskiej; pani od nauczania początkowego, która odkrywała przed nami zawiłości polskiej ortografii i tabliczki mnożenia, a także za namową i inspiracją której powstawały pierwsze wiersze… Pomiędzy nimi jedyna i wyjątkowa PANI DYREKTOR, która wzbudzała szacunek i cichą cześć w każdym, dosłownie każdym uczniu. Osoba absolutnie niezwykła, która potrafiła doskonale łączyć stanowczość i niezłomność, tak potrzebne na tym stanowisku, z wrażliwością, serdecznością i ciepłem prawdziwego pedagoga.
Choć teraz, z perspektywy czasu, potrafimy docenić oddanie i poświęcenie, ten ogromny trud, jaki włożyli w nasze wychowanie i edukację, przecież nie zawsze tak było. Podążając odwieczną tradycją „ MY przeciw NIM” prowadziliśmy tę próbę sił, wymyślając niezliczone psikusy, nadając pseudonimy, wychwytując wszelkie charakterystyczne powiedzonka i naśladując sposób mówienia, poruszania się - ale taka jest przecież naturalna kolej rzeczy.
Szkoła i dom wzajemnie się przenikały, tworzyły jedno spójne środowisko, w którym wyrastaliśmy i uczyliśmy się życia. Lubiliśmy szkołę. Może przesadą byłoby twierdzenie, że wszyscy lubili wszystko…, ale ogólnie ją lubiliśmy, bo tam zawsze działo się coś ciekawego. Każdy niemal dzień przynosił jakieś wydarzenie – czasem sensacyjne, czasem śmieszne, czasem …
Pamiętam, że często organizowane były różne teatrzyki, apele czy akademie z okazji: Dnia Matki, Babci, Dziadka, Nauczyciela, Górnika… Kto z nas dziś pamięta, że tyle jest okazji do świętowania! Były doskonałym pretekstem do zaangażowania każdego, nawet najbardziej nieśmiałego czy mniej zdolnego ucznia do wspólnego wysiłku i zabawy. Najpierw staranne przygotowania, wymyślanie kostiumów, wykonywanie laurek, próby, a potem wiersze recytowane łamiącym się z emocji głosem przed zawsze życzliwym audytorium.
Dziś, gdy obserwuję wszystkie te emocje u moich uczniów, czasem trochę im zazdroszczę, bo dla mnie są już tylko wspomnieniem, zawsze żywym, ciepłym i radosnym. Wspomnieniem, do którego chętnie wracam.
Katarzyna Oleksiuk, Anna Ślepowrońska
„ Takich rzeczy się nie zapomina...”
Jeszcze „wczoraj”, z tornistrami na plecach i workami na kapcie w dłoniach, maszerowaliśmy jak banda niesfornych krasnali korytarzami naszej ukochanej podstawówki. Życie w szkole wcale nie było takie łatwe – panowało tu prawo dżungli i zawsze wygrywał ten, kto miał najtwardsze łokcie. Walka zaczynała się już pod klasą o to, kto zajmie miejsce w pierwszej parze, bo przecież: „ Pierwsza para aniołeczki, druga para biedroneczki, trzecia para grzeczne dzieci, a na końcu same śmieci”. Nieraz ucierpiały na tym drzwi, a także otwierający je nauczyciele, gdy rozszalały tłum wpadał do środka. Najczęściej naszą ofiarą padała p. A. Bielecka, gdyż to właśnie ona musiała znosić szalone wybryki przez początkowe lata naszej nauki w szkole podstawowej. Na nią też spadł obowiązek ujarzmienia nas, a było to naprawdę karkołomnie trudne wyzwanie.
Nie tylko naszą pierwszą wychowawczynię miło wspominamy, bo niemal każdy nauczyciel, który stanął na naszej drodze, w jakiś sposób zapisał się w naszej pamięci. Niewątpliwie najbardziej charakterystyczną postacią, zawsze przez nas gorąco uwielbianą, był przesympatyczny pan Kluczek. Mozolnie starał się wpoić nam tajemnice historii, często z opłakanym skutkiem, gdyż bez skrupułów wykorzystywaliśmy jego sympatię do nas i tak kombinowaliśmy, by uczyć się jak najmniej, co wstyd się przyznać, wychodziło nam rewelacyjnie.
Uśmiech nam się ciśnie na usta, gdy przypominamy sobie także, tylko pozornie surową, p. J. Ksionek od fizyki. Ciągle bezskutecznie straszyła nas, co to będzie jak pójdziemy „do tych wszystkich liceumów i technikumów”. Wiele cierpliwości okazywały nam również nasze polonistki: p. M. Włodarczyk, A. Osiak i M. Niedbało, którym między innymi zawdzięczamy to, iż dziś jesteśmy studentkami polonistyki. To one jako pierwsze zasiały w nas miłość do rodzimego języka. v Warto wspomnieć o tym, iż dziewczęta z naszej klasy aktywnie działały w chórze szkolnym, prowadzonym przez pana S. Tchórzewskiego, chociaż biorąc pod uwagę fakt, iż większość z nas nie ma głosu, trudno nam w to teraz uwierzyć. W każdym razie do tej pory mamy śpiewniki pełne świetnych piosenek, nie tylko rozrywkowych, ale i patriotycznych, których same byśmy się nie nauczyły. Niebywałą zaletą muzyki był fakt, iż nasza średnia ocen na tym znacznie zyskiwała, a nawet bywały semestry, w których brakowało miejsca w dzienniku na kolejne szóstki.
Nad naszą artystyczną edukacją czuwała także zawsze ciepła i cierpliwa pani A. Kulikowska, której wciąż podsuwaliśmy nasze pamiętniki, gdyż wyczarowywała w nich maleńkie arcydzieła. Kiedy odeszła od nas na zawsze, nie było wśród nas osoby, która nie płakałaby rzewnymi łzami. To dla nas wielki zaszczyt, że trafiliśmy pod jej skrzydła i na zawsze pozostanie w naszej pamięci.
O naszą prawidłową postawę i rozwój fizyczny dbała drobna i filigranowa, ale twarda i stanowcza p. A. Dobrzańska. Aż dziw bierze, że taka maleńka osoba potrafiła zaprowadzić w klasie dyscyplinę i zmusić nawet najbardziej leniwą uczennicę do robienia „fikołków” ( pewnie teraz, czytając to, złości się, gdyż uparcie próbowała wpoić nam, że ćwiczymy przewroty, a nie: fikołki). To ona rozbudziła w nas namiętność do siatkówki, dzięki czemu frekwencja na wieczornych SKS-ach wynosiła przeważnie 100%.
Nad całą szkołą pieczę sprawowała dzielnie nieoceniona, przebojowa i zawsze przychylna uczniom, pani dyr. J. Stasiak. Nigdy nikomu nie odmówiła pomocy, zawsze starała się, by szkoła była dla nas drugim domem. Kiedy nadszedł czas rozstania z podstawówką, dla każdego z nas miała kilka ciepłych słów i dobrą radę na nowy etap życia.
Pomimo iż byliśmy pilnymi uczniami i uwielbialiśmy lekcje, to obowiązkowo co roku musieliśmy hucznie świętować Dzień Wagarowicza. Wszystko zaczynało się od topienia własnoręcznie wykonanej Marzanny w siedleckim zalewie, przy czym zawsze ubawiliśmy się po pachy. W tym dniu również szkoła oferowała nam wiele rozrywek. Najbardziej zapadły nam w pamięć liczne konkursy typu: Randka w ciemno, Koło Fortuny oraz Mini Lista Przebojów, w której każdy mógł stać się gwiazdą. Wszyscy chętnie uczestniczyli w takich widowiskach, a co najciekawsze, nie tylko uczniowie... Niebywałą atrakcją stał się – i to na długo - p. T. Araszkiewicz, po swoim niezwykłym występie jako prowadząca Koło Fortuny – Magda Masny. Podobieństwo było uderzające...zdradzały go jedynie mocne...owłosione... męskie.......................nogi !!!
Ostatnie nasze wspomnienie związane ze szkołą podstawową, niezmiernie smutne, pełne sentymentu, baaardzo często przez nas wspominane, to akademia pożegnalna na zakończenie szkoły. Łzy lały się obficie, co doskonale widać na naszych pamiątkowych zdjęciach, wszyscy mają czerwone oczy, zapuchnięte powieki i mokre policzki. Aż trudno uwierzyć, ale naprawdę płakaliśmy wszyscy...bez wyjątku...łącznie z chłopcami. Ciężko nam się było rozstać, bo właśnie tutaj zawarliśmy nasze pierwsze przyjaźnie, bardzo się zżyliśmy przez te 8 długich lat, a mieliśmy świadomość tego, iż z niektórymi osobami żegnamy się na zawsze.
Zawsze będziemy niezmiernie miło wspominać naszą podstawówkę i lata w niej spędzone. Dziś, kiedy piszemy ten artykuł, odżywają w nas wspomnienia i wydaje nam się jakby to było zaledwie wczoraj, a przecież minęło już 9 lat!!!
Tym bardziej miło było nam przeżyć to wszystko jeszcze raz. Ku naszemu zdumieniu pamiętamy nawet najmniejsze szczegóły, pamiętamy wszystkich kolegów i koleżanki z klasy, wszystkich nauczycieli, a to świadczy o tym, że naprawdę było nam tu dobrze, gdyż tylko złe wspomnienia wymazujemy od razu z pamięci, a te dobre przechowujemy...przekazujemy następnym pokoleniom...tak jak właśnie my to teraz robimy. Mamy nadzieję, że obecni uczniowie naszej szkoły dzielnie nas zastępuja we… wszystkim. Bo przecież nie wszystko może być takie piękne i idealne, a mile wspomina się później wszystko i wszystkich... I tych gorszych... i tych lepszych...wszystko!!!
Cisną się aż na usta słowa piosenki śpiewanej przez Marylę Rodowicz:
„Ale to już było i nie wróci więcej,
I choć tyle się zdarzyło,
To do przodu wciąż wyrywa głupie serce.
Ale to już było, znikło gdzieś za nami,
Choć w papierach lat przybyło,
To naprawdę wciąż jesteśmy tacy sami ...”